Prof. dr hab. Anna Wasilewska od kilku miesięcy pełniła obowiązki dyrektora Uniwersyteckiego Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Białymstoku. Jest Kierownikiem Kliniki Pediatrii i Nefrologii naszego szpitala oraz Prodziekanem ds. Studenckich Wydziału Lekarskiego UMB. Od 2015 r. pełni funkcję Konsultanta Wojewódzkiego w dziedzinie pediatrii.
Zdaniem komisji konkursowej wizja przedstawiona przez Profesor Wasilewską była najbardziej realistyczna i pasująca do projektu sieci szpitali, w której placówka będzie funkcjonowała.
O tym jakie plany ma nowa dyrektor można się dowiedzieć z wywiadu, jaki dyrektor prof. dr hab. Anna Wasilewska udzieliła Medykowi Białostockiemu.
Wojciech Więcko: Nie od razu zgodziła się Pani objąć stanowisko pełniącej obowiązki dyrektora szpitala, a teraz wygrała Pani konkurs na szefa placówki.
Prof. Anna Wasilewska, dyrektor szpitala UDSK– Jesienią, jeszcze przed nominacją na stanowisko p.o. dyrektora, kilka razy rozmawiałam o tym z panem rektorem prof. Adamem Krętowskim i za każdym razem mu odmawiałam. Mówiłam mu, że to nie jest stanowisko dla mnie. Po naprawdę długich rozmowach zgodziłam się tylko na bycie p.o. i tylko na cztery miesiące.
To jak to się stało, że wystartowała Pani w konkursie dyrektorskim?
– Można powiedzieć, że ta praca mnie wciągnęła. To zupełnie inne wyzwania niż te, z którymi spotykałam się do tej pory. Poza tym rozpoczęłam kilka bardzo poważnych projektów i te sprawy trzeba zwyczajnie skończyć. Do tego pojawiły się nowe pomysły na poprawienie funkcjonowania szpitala, zmieniają się zastępcy dyrektora (dotychczasowi przechodzą na emeryturę) i naprawdę jest bardzo wiele rzeczy do poukładania od nowa.
Komisja konkursowa bardzo wysoko oceniła Pani pomysł na poprawę funkcjonowania szpitala, zwłaszcza koncepcję dotyczącą możliwości pozyskiwania dodatkowych środków finansowych
– Moja główna propozycja dotyczyła poprawy sytuacji finansowej szpitala, przy złożeniu że musi wzrosnąć jakość świadczonych usług oraz zarobki pracowników.
To zestawienie wydaje się niemożliwe do osiągnięcia.
– Sytuacja szpitala nie jest najlepsza i coś musi się wreszcie zmienić. Trzeba tak przeorganizować pracę, żeby te dodatkowe środki się znalazły. Bardzo liczę na to, że uda się nam uruchomić w szpitalu przychodnię rodzinną (POZ), a także że będziemy mogli świadczyć usługi w ramach „świątecznej i nocnej pomocy”. Planujemy też, zwiększenie usług z zakresu rehabilitacji, bo sprzęt mamy, tylko nie mamy pełnego kontraktu z NFZ. Może warto będzie wznowić pracę tych poradni, które wcześniej zostały zamknięte. Ostatnio uruchomiliśmy odpłatne badania radiologiczne dla pacjentów. Okazało się, że jest ogromne zapotrzebowanie na badania usg wykonywane przez dziecięcych specjalistów. Liczymy też, że nasz szpital znajdzie się w „sieci”, dzięki czemu to też wpłynie na poprawienie naszej sytuacji. Przejęliśmy od szpitala klinicznego dwa oddziały z ul. Żurawiej. Oddaliśmy im nasze dializy, bo tam od kilku lat mieliśmy tylko jednego pacjenta, a to generowało duże koszty. Teraz niejako podnajmujemy usługę hemodializy w nowoczesnej stacji dializ w szpitalu USK.
Jesteśmy w trudnej sytuacji kadrowej. Brakuje lekarzy do pracy. Jestem w stanie zatrudnić każdego specjalistę. Czy to na etacie, czy to w formie dyżurów. Ponadto, pracownicy zdecydowanie zasługują na podwyżki.
Budżet szpitala to wytrzyma?
– Wynik finansowy szpitala za ubiegły rok był ujemny, jednak nie przekroczył miliona złotych. Obecnie, biorąc pod uwagę potencjalne przychody związane z cesją kontraktów ze szpitala USK oraz zmianami organizacyjnymi pojawia się pewna szansa na stopniową poprawę sytuacji finansowej pracowników.
Podwyżki będą w każdej grupie zawodowej?
– Bardzo bym chciała, żeby zmiany, jakie będą zachodziły w szpitalu pozytywnie przełożyły się na poprawę sytuacji wszystkich pracowników.
Obejmując stanowisko musiała się Pani zmierzyć od razu z groźbą odejścia anestezjologów. Domagali się podwyżki. Było realne ryzyko, że przyłączą się kolejne grupy zawodowe. Jak udało się zażegnać konflikt?
– Oni nie postawili mnie pod ścianą. Rozmawialiśmy. Szpitala nie było stać na spełnienie ich żądań. Przedstawiłam realną sytuację szpitala, jakie mam plany na przyszłość. Zawarliśmy dżentelmeńską umowę, która obowiązuje do końca czerwca i wróciliśmy do pracy. Nie łudzę się, że nagle problemy same się rozwiążą. Musi dojść do zmian systemowych, które umożliwią pozyskanie środków i doprowadzą do sytuacji, że pensja specjalisty będzie przynajmniej taka jak rezydenta, która jak wiadomo do najwyższych nie należy. To nie jest normalna sytuacja, że mistrz zarabia mniej niż jego uczeń. Przecież funkcjonowanie wielospecjalistycznego szpitala klinicznego opiera się na najwyższej klasy specjalistach.
A co Pani myśli o reformie związanej z tworzeniem sieci szpitali?
– Początkowo, kiedy słuchałam samych zapowiedzi, wyglądało to nienajgorzej. Ogólnie wiele osób krytykuje ten pomysł. Ja go nie neguję. Do tej pory w publicznym systemie służby zdrowia niewiele się działo. Doprowadziło to do odchodzenia młodej kadry do szpitali terenowych i wyjazdów do innych krajów europejskich, ze względu na niskie płace oraz znaczne obciążenia pracą. Jeżeli nic się nie zmieni za kilka lat istnienie placówek specjalistycznych może być zagrożone. Liczę wiec na to, że proponowana reforma to szansa dla takich szpitali, jak nasz. Pewnie łatwiej byłoby przewidzieć jak zadziała ustawa, gdyby wprowadzono rozwiązania zaproponowane w niej w wybranych placówkach w formie pilotażu. Obecnie mamy tylko ogólny zarys ustawy, a brakuje szczegółowych wytycznych. Jest tylko propozycja podziału środków, ale informację nie są wystarczające, żeby na tej podstawie zbudować plan finansowy.
Wróćmy do pomysłu POZ i „nocnej pomocy”. Na ile realnie może to wpłynąć na poprawę finansów szpitala?
– To może wpłynąć nie tylko na finanse szpitala, ale też poprawić jego funkcjonowanie. W sprawie POZ mam już wszystkie zgody ze strony Uczelni i rady społecznej szpitala, by taką przychodnię w szpitalu uruchomić. Pomieszczenia i sprzęt też są gotowe. Personel pomocniczy i pielęgniarki w zasadzie też mogłyby już zacząć pracę. Nie mam tylko lekarzy.
W szpitalu brakuje lekarzy?
– W POZ muszą być lekarze zatrudnieni w pełnym wymiarze godzin. Nie może być tak, że ktoś tu będzie wpadał ze szpitala na chwilę. To jest inna specyfika pracy. Tu pacjenci przychodzą do „swojego” lekarza. Będzie to placówka nie tylko dla dzieci, ale i dla dorosłych. Szukam internistów, specjalistów medycyny rodzinnej. Rozmawiam nawet z lekarzami z Warszawy. Regułą stało się, że kiedy ustaliliśmy warunki płacowe z przyszłymi pracownikami POZ, w momencie kiedy oni chcieli złożyć wypowiedzenia w swoich dotychczasowych jednostkach, natychmiast proponowano im podwyższenie dotychczasowego wynagrodzenia. Nie ma co ukrywać, fachowców na rynku brakuje, więc rzecz rozbija się o wysokość pensji. Stawka dla „rodzinnych” na rynku to ok. 6-7 tys. zł.
W przypadku „nocnej pomocy” wiele zależy od zmieniających się przepisów. Jeżeli będzie ona potraktowana jako opieka skoordynowana i wejdzie do sieci szpitali bez konkursu, to może się okazać, że wystarczającym warunkiem będzie zapewnienie jedynie opieki pediatrycznej.
Uruchomienie przychodni i „nocnej pomocy” zwyczajnie odciąży nam Szpitalny Oddział Ratunkowy. Teraz funkcjonuje on jako całodobowa przychodnia POZ, poradnia specjalistyczna i punkt zabiegowy w jednym. Z założenia jest to miejsce służące ratowaniu życia, a większość pacjentów przychodzi tu z rzeczami błahymi, jak zmiana opatrunku, czy szczepienie. Lekarze starają się nie odsyłać ludzi, a jeżeli zwrócą im uwagę i poinformują o właściwym miejscu udzielania świadczeń coraz częściej są narażeni na awantury i groźby. W efekcie na SOR nikt nie chce pracować. Kto chciałby być narażony na tego rodzaju stres. Lekarze nie ukrywają, że wolą wybrać dyżur w szpitalu powiatowym z uwagi na komfort pracy, a nie tylko ze względu na proponowane stawki. Tam zwyczajnie jest mniej pacjentów i w większość nie są to przypadku trudne. Zresztą każdy skomplikowany przypadek jest odsyłany do nas, albo do szpitala klinicznego w przypadku dorosłych. W UDSK dyżur wygląda tak, że jest to praca na najwyższych obrotach. Tak więc „nocna pomoc” odciążyłaby SOR.
To może szansa na zrobienie doktoratu w szpitalu może być wabikiem na ściągnięcie tu specjalistów?
– Tak, to prawda, jednak należy podkreślić, że ta grupa lekarzy prosi o najmniejszy wymiar etatu. Jednak z punktu widzenia szpitala pracownik, który chce pracować tylko przez godzinę dziennie niewiele może pomóc Prawda jest taka, że dziś młodzi ludzie mają konkretne wymagania. Etos lekarza, pasja… To wszystko jest ważne, ale nie chcą oni pracować charytatywnie. Doskonale zdają sobie sprawę po jakiej specjalizacji ile będą zarabiać. Dla przykładu podam, że na pediatrii mamy 31 miejsc dla rezydentów, a zgłosiło się tylko dwóch chętnych. Przepisy w przypadku POZ nie wymagają obecności tam pediatry, więc chętnych jest niewielu. A gdyby zmienić ten zapis, to momentalnie odblokowałyby się dziecięce SOR-y, gdyż wielu z małych pacjentów dałoby się kompleksowo zaopatrzyć w przychodniach rodzinnych.
A jakaś dobra wiadomość?|
– Jeszcze nie teraz, trzeba trochę poczekać.
To po co Pani było to dyrektorowanie? Wcześniej też w życiu się Pani nie nudziła. Najlepszy naukowiec UMB, kierownik kliniki, prodziekan… Odbierając ostatnio nagrodę dla najlepszego naukowca Uczelni stwierdziła Pani, że w przyszłym roku już nie liczy na to wyróżnienie, bo nowe wyzwania związane ze szpitalem są ogromne.
– Mam na tyle dobrą sytuację, że pracuję w tym szpitalu od zawsze, odkąd skończyłam studia. To są ludzie, z którymi jestem w stanie nawiązać kontakt, rozmawiać. Nie czuję z ich strony wrogości kierowanej do mnie jako dyrektora. Czuję wsparcie ze strony Uczelni. To są te właśnie elementy układanki, które ułożyły się w decyzje, by ubiegać się o stanowisko dyrektora. Sama z siebie nie odważyłabym się by zgłosić się do tego konkursu.
Rozmawiał Wojciech Więcko